8. Złota klatka




Mira zauważyła, że część gości znajduje się już na pokładzie. Mijała przedziały przyglądając się kunsztowi detali zdobiących wnętrze. Czuła, jak z każdym krokiem zanurza się w epoce, która ją pociąga. Swobodnie przepływała przez niuanse współczesności, ale ukryta potrzeba elegancji, renomy i szyku zaciągała ją w przeszłość. Ciekawe jak wyglądałaby jej służba pod okiem królowej Wiktorii?

- Ten pokój przygotowałem z myślą o tobie – powiedział, otwierając drzwi do przedziału przemodelowanego na wzór garsoniery. Wewnątrz znajdowało się dwuosobowe łoże z baldachimem, toaletka inkrustowana złotem i kamieniami (Mira nie miała wątpliwości co do szlachetności i kosztu wykonania), drewniana, rzeźbiona szafa oraz intymna przestrzeń z wolnostojącą wanną. Zdziwiło ją wykończenie pokoju w stylu secesyjnym, ale nie miała nic przeciwko. Nie tracił uroku, a zyskiwał na lekkości. – Podoba ci się?

- Wspaniały – udało jej się wyszeptać, bo w głowie wciąż wirowało jej od przedpołudniowego maratonu.

- Suknie podróżują bezpiecznie w pomieszczeniu gospodarczym, nie musisz się martwić. Odpocznij, wkrótce dotrzemy do Bodmin Parkway – powiedział kierując się w stronę wyjścia. – Jeszcze jedno…

Zawiesił głos na krótką chwilę.

- Przygotowałem skromny prezent. Mam nadzieję, że zaszczycisz mnie swoim towarzystwem podczas kolacji. Witaj na pokładzie Reichenbach.

Uśmiechnął się szelmowsko znikając po drugiej stronie drzwi. Mirze mocniej zabiło serce, ale zrzuciła to na wysokie ciśnienie. Słowa Jamesa uświadomiły jej, że niebawem do pociągu wsiądą inni goście a z nimi Sherlock i John. Koniecznie musiała się odświeżyć.


Kąpiel okazała się słusznym posunięciem, a splecione w węzeł mięśnie poluzowały uścisk. Siedziała przy toaletce rozczesując długie kosmyki. Dopiero teraz zauważyła, że skóra twarzy zmatowiała i straciła jędrność. Zbliżała się do trzydziestki, ale bez przesady. Czyżby brakowało jej czystego powietrza prowincji? Potrząsnęła głową próbując zrzucić niepotrzebne myśli i wtedy dostrzegła prostokątne pudełko leżące na skraju łóżka. Pociągnęła za szeroką, kremową wstążkę. Wewnątrz znajdowała się suknia wieczorowa. Chwyciła ją w dłonie unosząc w górę. Jedwab armani w odcieniu karminu wił się jak rzeczna serpentyna, przelewając się między palcami. Mira przez chwilę podziwiała krwiste odblaski w promieniach zachodzącego słońca, a następnie przyłożyła tkaninę do nosa. Zapach ręcznie barwionego jedwabiu był ekstatyczny, przeznaczony wyłącznie dla jej nozdrzy. W takich momentach czuła się najbogatszym człowiekiem na świecie. Jednocześnie pragnęła zatrzymać tę chwilę na wieczność i wstydziła się swojej małostkowości. Wychowała się w zamożnej, szanowanej rodzinie w hrabstwie Kent. Niczego jej nie brakowało, ale też nie prosiła o wiele. Zapomnieć się w zapachu. Oddać się w ramiona materii, zerwać więzy umysłu i pozwolić mu na namiętną infiltrację nieznanego terytorium. Wszystko zawierało się w dotyku.

Wagon zakołysał się, wyjrzała przez okno. Dobili do pierwszego portu. Starannie ułożyła suknię w pudełku i wróciła do rozczesywania włosów. Na korytarzu usłyszała kroki i podniesione głosy, w różnych barwach i odcieniach. Nasłuchiwała pasjonującego wywodu Sherlocka, który nie omieszkałby podzielić się swoją wiedzą ze współpasażerami, ale nie potrafiła wyłapać jego głosu z nieokreślonej sieci. Przyjrzała się karminowemu materiałowi, a następnie swojej twarzy. Z kosmetyczki wyjęła podkład, puder, cienie, mascarę oraz kilka sztuk szminek. Czas brać się do roboty, pomyślała.

- Kolacja rozpocznie się za piętnaście minut. Pan Moriarty oczekuje pani w wagonie restauracyjnym – usłyszała pukanie do drzwi i męski głos, który nie czekał na odpowiedź. Było dla niej oczywiste, że James nie znosi sprzeciwu. Zdążyła już nałożyć podmalówkę na płótno twarzy, dobrać odcień szminki do koloru sukni oraz spleść włosy w luźny kok opadający nad karkiem. Fryzura odsłaniała czoło. Przeczesała palcami gęste brwi i uśmiechnęła się szeroko. Usta przypominały kandyzowaną wiśnię.

Zsunęła z ramion lekki szlafrok, była w samej bieliźnie. Rozsunęła suwak sukienki, sprytnie ukryty z boku tak, aby nie potrzebowała asysty w założeniu kreacji. Wsunęła długie nogi w materiał, podciągnęła, a zimna tkanina przesuwała się blisko jej ciała. Przeszedł ją dreszcz tożsamy przywdziewaniu nowej skóry. Chłodny dotyk sukni zatrzymał się na linii piersi. Podniosła suwak, który po zasunięciu chował się w idealnie wyprofilowanych zakładkach. Przejrzała się lustrze, a karminowa rzeka opłynęła każdy centymetr jej ciała. Tkanina doskonale układała się na jej tułowiu, a wysokie rozcięcie z tyłu odsłaniało nogi do połowy uda. Zwykle nie miała zaszczytu nosić takich krojów, ale dziś wyglądała zjawiskowo. Kreacja była stworzona dla niej. Skąd James znał jej wymiary? Przypomniała sobie jego chłodny uśmiech i postanowiła nie dociekać prawdy. Czasami niewiedza to błogosławieństwo.

Żałowała, że nie wzięła ze sobą pasującej biżuterii. Kości obojczyka zakreśliły widoczne wzniesienia. Westchnęła niepocieszona otwierając szafę, w której wisiały suknie na każdą okazję. James wyraźnie powiedział, że przygotował to miejsce specjalnie dla niej. Czyżby te stroje również? Chwyciła w dłonie materiał za materiałem, były najwyższej jakości. Starannie wykończone, w pięknej kolorystyce. Na dole spoczywały buty. Podniosła wysokie, czerwone szpilki ze szpicem i spojrzała na podeszwę. Zaparło jej dech. Miała w dłoniach projekt Orli Taylor z kolekcji, która jeszcze nie weszła na rynek. Usiadła na skraju łóżka i włożyła je na stopy. Pasowały idealnie.

- Kolacja rozpocznie się za pięć minut – pukanie wyrwało ją z niemego zachwytu. Wstała i podeszła do toaletki. Otworzyła szeroką szufladę z nadzieją, że i tu spotka ją zaskoczenie. Bingo. Wnętrze było wyłożone granatowym welurem, na którym oczekiwała wysadzana kamieniami biżuteria. Nie była ekspertem, ale klejnoty wyglądały na drogocenne. Wzięła do rąk złote kolczyki z diamentowymi kwiatami, a następnie przyłożyła do uszu.

- Millie oszalałaby z zazdrości – powiedziała pod nosem. Następnie sięgnęła po pasujący pierścionek, ale ręka się zawahała. Spojrzała na serdeczny palec, na którym wciąż miała obrączkę. – Pamiętaj, po co tu jesteś.

Skarciła się i wyjęła ciężką, ale kunsztownie wykonaną kolię. Przyłożyła ją do szyi, a obojczykowe wzgórza przestały dominować. Na ciele ciążyła chłodem i dominacją, ale nie przeszkadzało jej to. Wręcz przeciwnie. Czuła, że wieczór należy do niej.


Do wagonu restauracyjnego wkroczyła w oklasku rzęs zdziwionych spojrzeń i zdumieniu otwartych ust. James wstał od stolika, podszedł do niej i zaprowadził na miejsce.

- Dokonałem właściwego wyboru – powiedział, a Mira w głowie tasowała znaczenie jego słów. Referował do niej czy do kreacji?

- Zamówiłem dania. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko?

- Skądże. Ciekawi mnie twoja paleta – odpowiedziała pewnie, tak jakby suknia dodawała jej odwagi.

Na stół wjechała srebrna zastawa, a pod obłymi pokrywami kryły się zupa cebulowa na białym winie, kaczka z suszonymi śliwkami i kandyzowanymi jabłkami, foie gras, małże św. Jakuba, ślimaki w rozmarynie oraz wybór serów. Chłodziło się różowe wino Le Pas Du Moine, a Mira czuła na sobie zazdrosny wzrok współpasażerów. Kątem oka dostrzegła, że ich kolacja nie jest tak wystawna.

- To wino bardziej pasuje do kuchni azjatyckiej, ale bardzo je cenię – James nalał trunek w kolorze liczi do kieliszków, a kwiatowy aromat zatańczył w nozdrzach. – Na początek spróbuj sera cantal, to młodsza odmiana, nieco słodsza.

Ukroił kawałek, a Mira zauważyła, że nóż pewnie układa się w jego dłoni. Zanim zdążyła zaprotestować druga dłoń zbliżyła się do jej ust, delikatnie wkładając ser między wargi. Na języku odłożył się słodki posmak.

Kolacja mijała na głośnych, radosnych rozmowach pasażerów, co jakiś czas przerywanych toastem na cześć gospodarza. James za każdym razem unosił kieliszek i wracał do konwersacji z Mirą. Nie pił wiele, ale wciąż jej dolewał. Potrawy były wyśmienite, rozbudzały w niej głód, o który nigdy by siebie nie posądziła. Zawstydzało ją to, ale James nalegał, by czuła się swobodnie.

- Widzisz kobietę w krwiście czerwonych włosach? – wyszeptał wciąż wpatrując się jej oczy. Mira już wcześniej omiotła wzrokiem całą salę i zapamiętała kobietę słusznych rozmiarów z włosami jak gorejąca pochodnia. – To żona dyrektora Tate Britain. Kobieta o niejasnym zmyśle estetyki, ale podatna na komplementy. Kiedy usłyszała, że jednym z gości będzie projektantka Mira Black, zrobiła wszystko, żeby dostać bilet.

- Clearwater… - wyjąkała, a w ustach czuła smak przegrzebek i wina.

- Tak… - spojrzał na jej obrączkę. – Co za strata. Ale jak to mówią: biżuterię da się zastąpić lepszą.

- Kto tak mówi? – roześmiała się pod nosem, choć wcale jej to nie bawiło.

- Ja.

Upiła łyk wina i odwróciła wzrok. James przez chwilę milczał, a ona czuła na sobie jego palące spojrzenie.

- Słyszałaś o sir Arlo St. Johnsie? – spytał, a ona przełknęła kęs kaczki, która nagle przestała jej smakować.

- Nie, pierwszy raz słyszę to imię – skłamała, ale czuła, że skutecznie. James spojrzał w kąt sali, gdzie siedziało dwóch mężczyzn. W pierwszej chwili ich nie rozpoznała, ale zdała sobie sprawę, że to Sherlock i John. W innym przypadku, dlaczego James pytałby o „sławnego entomologa”?

- Mężczyzna w jasnobrązowej marynarce to St. Johns, a towarzyszy mu dziennikarz Isaac Grant.

- Grant… gdzieś słyszałam to nazwisko – próbowała wejść w grę tak, aby ich nie zdemaskować.

- Podobno pisuje dla The Guardian – stwierdził i kamień spadł jej z serca.  - Dziwna para, nie sądzisz?

James wyczekiwał jej odpowiedzi. Mira przyjrzała się uważnie przyjaciołom, których nie potrafiła odróżnić od postaci, które stworzyli. Nie była pewna czy to ilość wypitego wina czy niezawodna technika kamuflażu.

- Może… nie umiem ocenić – powiedziała i wróciła do jedzenia. Dalszą część wieczoru spędzili na przyjemnej rozmowie, nie wracając do tematu St. Johnsa i Granta.


- Uważaj – poczuła wilgotne słowa Jamesa na swoich karku. Podtrzymywał ją w talii, próbując zaprowadzić do pokoju. Wypiła zdecydowanie o jeden kieliszek za dużo. – Pociąg jedzie wolno, ale zataczasz się, jakby pędził 100 kilometrów na godzinę.

Zaśmiał się, z pewnością się zaśmiał, choć trudno było rozpoznać jego intencję. Mira miała mocną głowę, nie raz zdarzało jej się spędzić noc z kolegami z posterunku na czymś mocniejszym niż francuskie różowe wino. Kręciło jej się w głowie, a korytarz zdawał się oddalać i przybliżać. Otworzył drzwi i wprowadził ją do pokoju. Usadowił na łóżku, ukląkł przed nią i ściągnął buty. Czuła, jak jego ciepła dłoń przesuwa się po łydce w górę.

- Nie możesz spać w sukni – głos Jamesa odbił się echem po garsonierze.

- Jedwab się nie gniecie… - wyszeptała i choć nie miała problemów z mówieniem, obraz wirował jej przed oczami. Poczuła, jak bierze ją w ramiona i kładzie miękko na łóżku. Przykrywa kołdrą, gładzi po policzku, a zapach konwalii oddala się z każdym krokiem. Gasi światło i zamyka drzwi.

Mira nie mogła zamknąć oczu. Czuła jak zapada się w pościel, a zimna ciemność niebezpiecznie ją otula. Coraz mocniej, coraz ciaśniej. Ciepły dotyk wytrącił ją z odrętwienia. Kciuk przesuwał się ciągłym ruchem po powiekach, policzkach, ustach. Chciwy oddech zaciskał się na szyi.

- Złapałem cię w klatkę, ptaszyno. Nie uciekniesz… słyszysz? Jesteś moja… moja… powtórz.

Brakowało jej tlenu, otwierała usta, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Poczuła, że zbliża się do niej coś strasznego.

- Głośniej…

Błagała w myślach, żeby odszedł.

- Głooośnieeej…

Żeby przestała czuć potworny ciężar.

- Czyja jesteś?

Głos naglił, oczekiwał odpowiedzi. Łzy zebrały się w kącikach oczu, ale nie miały ujścia. Wstrzymywał je nieludzki lęk.

- Jestem… - wyrwane siłą litery uformowały się w słowo.

- Tak… jesteś – ciepły głos przeszył ciało niczym pocisk dum-dum wypełniony rtęcią piorunującą.

Mira zerwała więzy ciemności i z krzykiem podniosła się na łóżku. Desperacko próbowała znaleźć lampkę nocną, a gdy ta rozświetliła pokój zrozumiała, że znajduje się w nim sama. Serce waliło na alarm, ale Jamesa tu nie było. Czy to był tylko sen? Pierwszy raz przeżyła coś tak realnego. Czuła, że mogłaby wypić wiadro zimnej wody, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Ciało było jak kłoda, udało jej się zawinąć w kołdrę i ułożyć na boku. Zamknęła oczy, ale nie zgasiła lampki. Bała się, że ciemność znów ją dopadnie i za drugim razem łatwo jej nie opuści.

Komentarze

  1. Lubię tu wracać po kolejne części opowieści! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa historia, bardzo wciągająca!

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba muszę wrócić do poprzednich części, żeby lepiej zrozumieć całą sytuację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zachęcam, bo to już kolejna odsłona tego opowiadania :)

      Usuń
  4. Jestem tu pierwszy raz i chyba muszę się wrócić do poprzednich części, bo lubię takie opowieści :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zachęcam, już trochę rozdziałów się uzbierało :)

      Usuń
  5. Ta części akurat mnie nie zainteresowała, ale czasami trzeba przebrnąć przez nudniejsze fragmenty 😉

    OdpowiedzUsuń
  6. Oczywiście śledzę historię

    OdpowiedzUsuń
  7. Niezwykle szybko się czyta, chyba muszę nadrobić poprzednie rozdziały ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ciekawe, ale muszę zacząć od początku :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Tak jak poprzedniczki i poprzednicy - fajnie się czyta, ale muszę się wgryźć w fabułę, żeby mieć pełen ogląd sytuacji ;) Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  10. Przydałoby się obrazki. Historia by dużo zyskała. A fajnie gdybyś wydała to w formie książkowej albo e-bookowej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślałam wprowadzeniu ilustracji, ale... nie rysowanie to nie moja broszka, niestety :)

      Usuń
  11. Chyba muszę nadrobić i poznać poprzednie części ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo odpowiada mi klimat snutej przez Ciebie opowieści!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty